Ciemność,
wszędzie panowała ciemność. Lekkie powietrze, które mnie tuliło
uświadamiało mnie, że jestem na zewnątrz. Skupiając całą uwagę
na moich zmysłach poczułam zapach trawy, drzew i słyszałam nocny
odgłos sowy i trzepot koników polnych. Za nim oczy przywykły do
otoczenia już rozpoznałam miejsce gdzie się znajdowałam. To był
las, las nocą, chmurną nocą. Na niebie nie było a ni jednej
gwiazdki a księżyc nie mógł mi pomóc oświetlając drogę.
Noc
była zimna a ja miałam na sobie tylko lekką, zwiewną na
ramiączkach białą koszulkę i luźne białe spodenki. Stopy były
bose a włosy rozpuszczone i w nieładzie. Dookoła mnie nie było
niczego czym mogłabym się ubrać. Chłodny wiatr nie pomagał mi i
robiło się coraz zimniej. Stopy zaczęły mi drętwieć i nie
miałam innego wyjścia.
Szłam
powoli i ostrożnie skupiając całą uwagę na każdym szeleście.
Nie mogłam powiedzieć, że nie bałam się. Byłam tu sama, sama z
dzikimi zwierzętami. Szłam przed siebie modląc się bym w końcu
opuściła ten mroczny las. Droga była długa i męcząca. Drzewa
były takie ogromne, że niebo będące na de mną wydawało się
jeszcze bardziej odległe niż zazwyczaj. Co chwilę upadałam
potykając się o korzenie drzew, które były tak blisko siebie.
Gołe stopy wciąż czuły ukucie szyszki czy igieł. Trawa była tu
tak zarośnięta a ja bałam się, że stąd już nie wyjdę.
Gdy
już traciłam jakąkolwiek nadzieję poczułam silny powiew wiatru.
Skierowałam się w tą stronę i biegłam czym sił w nogach wciąż
potykając się o korzenie. Już ukłucia w stopę mi nie
przeszkadzały bo wiedziałam co oznacza ten silny wiatr. Byłam
szczęśliwa, bardzo szczęśliwa. W końcu mogłam opuścić te
miejsce lecz to nie było takie proste. Do tarłam do polany gdzie
nie było tam żadnej żywej duszy a dalsze tło krajobrazu nie
pokazywało nic oprócz ciemności. Znów ogarnął mnie strach. Nie
było tu nikogo ani ludzi, ani światła, które by skazywało, że
ktoś tu mieszka. Znów byłam zdana tylko na siebie w mroku, który
ogarniał mnie jeszcze bardziej zaciskając swą pętle na mojej
duszy.
Już
miałam upaść z przerażenia na ziemie kiedy z drugiego końca lasu
wybiegła postać. Miała na sobie ciemną bluzkę jak i spodnie. A
włosy były czarne, jeszcze bardziej ciemniejsze niż ta noc.
Ucieszyłam się na widok człowieka. Chciałam już krzyknąć,
zawołać i prosić o pomoc gdy z miejsca gdzie wybiegł człowiek
pojawiła się kolejna osoba. Była ubrana podobnie lecz włosy były
jaśniejsze. Obydwoje byli brudni i zmęczeni. Osoba wybiegająca z
lasu ostatnia miała w ręku coś błyszczącego. Nie mogłam
rozpoznać co to jest do puki nie podbiegł do osoby przed nim. To
był nuż, na pewno. Człowiek, który dostał tym narzędziem upadł
szybko na ziemię a obok niego zaczęła się robić ogromna plama
krwi.
Nie
zauważyłam kiedy to się stało. Złapałam się za gardło, które
nie chciało mnie posłuchać. Usta miałam otworzone, oczy szeroko
otwarte, ale to z tych ust wydobywał się dźwięk. Krzyczałam
bardzo głośno tak aż zwróciłam uwagę sprawcy. Gdy tylko nasze
oczy się spotkały odwróciłam się i zaczęłam biec przed siebie.
Wiedziałam, że pobiegnie w moją stronę. Kto normalny wiedząc, że
jest świadek swojej zbrodni dałby mu uciec?
Nie
zwracałam już uwagi gdzie jestem lub po czym stąpam. Biegłam a w
myślach miałam tylko jedno „uciekaj”. Bałam się, że mnie
znajdzie i zabije jak tamtego. Słyszałam szmer i głos sowy. Las,
który wcześniej wydawał się taki mroczny teraz stał się taki
przyjazny. Już nie potykałam się o korzenie tak jakby sam chciał
bym przed nim uciekła.
Biegłam
co sił w nogach lecz w końcu zmęczenie mnie dopadło. Stanęłam
lecz szybko spojrzałam za siebie czy czasami mnie nie goni. Kiedy
upewniłam się, że jestem bezpieczna odetchnęłam z ulgą.
Zaczerpnęłam świeżego powietrza, które koiło moje nerwy po czym
je wypuściłam. Byłam szczęśliwa, że wciąż żyje.
To
nie trwało długo. Zaraz moje ciało zdrętwiało a na szyi poczułam
mocny ucisk. Kiedy spojrzałam na sprawcę, który nagle wyłonił
się z krzaków zobaczyła tylko czerwone oczy i uśmiech tak
szeroki, że zamroziło mnie. Było coś jeszcze co zwróciło moją
uwagę coś czego nie zapomnę.
Mój
oddech... Mój oddech... Wzięłam głęboki wdech i wydech. Żyję,
ja naprawdę żyję. Usiadłam wygodnie na łóżku i wtedy
postrzegłam, że jestem całą przepocona. Oddech miałam lekko
zadyszany a serce waliło mi strasznie. Pisk uszach nie pozwalał mi
się w pełni uspokoić. Moje zmysły były tak przyspieszone jakbym
to przeżywała naprawdę. Skupiłam całą uwagę na tym bym nie
musiałam o tym myśleć. Spojrzałam na zegarek. Było po północy
i tak właśnie wyglądało. Za oknem było ciemno, chmurno co
sprawiało, że przypominałam sobie o tamtym miejscu. Szybko
zmieniłam myśli.
Kiedy
odzyskałam słuch i oddech a serce przestało łomotać mogłam
odetchnąć z ulgą lecz tak nie do końca. Cieszyłam się, że to
tylko sen, ale to mi coś uświadomiło. Ta myśl zaczęła mnie
niepokoić. Już raz się takie coś zdarzyło i bałam się, że
zdarzy się znów bo to...
- Kolejny koszmar...
Rozdział od początku do końca trzyma w napięciu dobrze, że nie czytałam tego późnym wieczorem tylko rano kiedy za oknem świeć słońce. Jednak i tak przez twoje opisy bardzo łatwo wyobraziłam sobie jej koszmar... Przeżywałam to samo co ona :)
OdpowiedzUsuń